środa, 25 maja 2016

Być w pępku świata.


Wyspa rządzi się swoim prawem. Od tego co powiedzą Ci lokalni, zależy plan Twojej podróży po wyspie. A warto ich słuchać bo mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej mają serca wielkości moai.




Wytłumaczę kilka faktów.
Wyspa Wielkanocna (Rapa Nui) została odkryta w roku 1722 w Wielkanoc -stąd jej nazwa. Jest najbardziej oddaloną zamieszkałą wyspą świata - dlatego wszyscy twierdzą, że ciężko się tu dostać. Ale jak to wyczytałam, na Wyspę docierają tylko twardzi podróżnicy ;) mało tego, Wyspa Wielkanocna według wierzeń mieszkańców jest uważana za PĘPEK ŚWIATA ;)

MOAI.
Rapa Nui owiana jest pewną nutą tajemnicy, czymś nie do końca odkrytym, dziewiczym i niebanalnym. Tajemnica posągów przyciąga setki turystów, podróżników i wolontariuszy. Każdy ma jeden cel. Zobaczyć te kolosy i spróbować odkryć choć rąbek ich tajemnicy.
Na wyspie znajdują się około 887 posągów. Większość z nich została wykuta w tufie wulkanicznym w kamieniołomie Rano Raraku. Nastepnie transportowano je i stawiano na platformach.


Po co?
Po to, aby wyrazić cześć i szacunek dla kogoś kto na to zasłużył.

Czy każdy mógł mieć swój posąg?
Nie. Moai stawiano ważnym osobistościom lub wodzom plemion.  

Czym płacili za zrobienie posągu?
Najczęściej żywnością.

TYLKO JEŚLI KAMIENNY POSĄG MIAŁ OCZY OZNACZAŁ, ŻE MA DUSZĘ I ŻYJE. 
Dzisiaj możemy je już oglądać tylko w muzeum, które znajduje się na wyspie. Inne, które zobaczycie są odrestaurowane i nie są oryginalne.

Wszystkie moai zostały przewrócone, prawdopodobnie w wyniku walk. Około 50 z nich postawiono z powrotem na swoje miejsce.



Jeden z moai, prawdopodobnie nie oryginalny. Ma na celu pokazać, jak wyglądały kolosy z koralowymi oczami i tradycyjnym polinezyjskim kokiem, który wyglądał jak kapelusz. 
Iorana.
Każdy kto miał to szczęście odwiedzić wyspę, ma mniej więcej to samo wspomnienie. Po wylądowaniu, na małym lotnisku czekają wszyscy hotelarze czekając na gości. Każdy przybywający dostaje od swojego gospodarza piękny łancuch zrobiony własnoręcznie ze świeżych kwiatów. To zwyczaj polinezyjski. 
Oj chyba zawsze o tym marzyłam ;)

Ja nie dogadałam się z moimi gospodarzami, więc na lotnisku tylko obserwowałam ze łzami w oczach ten piękny zwyczaj. Ale nigdy nie wątp w to, że coś miłego może Cię spotkać- doszłam na piechotę do pierwszego sklepu zapytać o drogę do mojego hostelu- piękna dziewczyna (tak, piękna dziewczyna, każdy tam jest piękny) zadzwoniła do mojego miejsca i w 5 minut pojawił się mój gospodarz z uśmiechem na twarzy i pięknym kwiatowym łańcuchem, który od razu założył mi go na szyję. „Iorana. Witaj w rapa nui”.


4 dni na wyspie jest wystarczająco. Dla turysty.
Ja zamieniłam trochę priorytety ze względu na czas, i połowę rzeczy które mogłam zobaczyć, odłożyłam na dalszy plan na rzecz poznania miejscowych.





poniedziałek, 16 maja 2016

Wyspa Wielkanocna - garść informacji praktycznych


Wyspa Wielkanocna, czyli mój numer 1 na świecie 



Dojazd. 

Na Wyspę Wielkanocną, a raczej Isla de Pascua regularnie lata LAN (codziennie z Chile)  i raz w tygodniu z Tahiti. Im wcześniej zarezerwowany będzie lot, tym cena mniejsza. Wszyscy twierdzą, że trudno tam się dostać, ponieważ  jest to jedna z najdalej zamieszkałych wysp na świecie . Dla chcącego nic trudnego. Lot trwa około 5 godzin. Jedyne lotnisko na wyspie to Mataveri i można z niego dojść do centrum na piechotę w 15 minut. Tylko zdecydowani podróżnicy tu trafiają. Nikt nie jest tu przypadkiem. Zapamiętajcie to sobie ;)


Wiza.
Wyspa Wielkanocna nalezy do terytorium Chile. Wizy dla Polaków nie są wymagane.

Szczepienia.
Nie wymagane. Nikt nic nie sprawdza, warto zabezpieczyć się w repelent, ale sama nie uświadczyłam żadnych owadów ;) 

Transport na Wyspie.
Są drogi, są wypożyczalnie aut (od około 40 000-35000 peso/dzień), motocykli i rowerów(8000-12000 peso/dzień). Ja polecam z czystym sercem i sumieniem autostop, gdyż wypróbowałam i udało mi się osiągnąć to co chciałam w 100%. A więc koszty transportu ograniczyłam do 0. 


Łapanie stopa jest bardzo, ale to bardzo proste na wyspie. Ja łapałam z psem , który mnie odprowadzał od gospodarzy. I uwierzcie chcieli mnie wziąć nawet z psem ;) 


Jedzenie.

Wszędzie dostępne, im bliżej do centrum tym droższe i mniej smaczne. Co jeśc? Ryby, ryby, ryby. Polecam też zupę na bazie ziemniaka i banana-PYCHA (ale gotowana przez gospodarza a nie w knajpie).


Sklepy.
Na każdej ulicy. Możecie dostac tam wszystko. Jesli nie stołujecie sie w knajpach, spokojnie kupicie produkty do wykorzystania. Oczywiscie polecam przywieźć produkty z Chile, wyjdzie Was to taniej, ale należy pamiętać , że niestety nie możecie przewieźć wszystkiego. 


Noclegi.
Co kto lubi. Możecie korzystac z couchsurfingu, workaway, mozecie korzystac z rozbudowanej bazy hostelowej, hotelowej czy pól namiotowych. Przypuszczam, że jesli rozbilibyście się w krzakach to też nie był by problem ale nie polecam z racji tego, ze niedługo ludzie spaliby wszędzie niszcząc tą piękną przyrodę i historie.

Waluta.
Walutą jest peso chilijskie.

Pogoda.
Piękna, ciepła chodź zmienna jak każda kobieta ;) klimat jaki tu panuje to odmiana morska klimatu podzwrotnikowego. Najcieplejszy jest luty, kwiecień jest deszczowy, a od lipca do sierpnia może być chłodno.


Wstęp do Parku Narodowego.
Najlepiej kupić na lotnisku, od razu po przylocie. Koszt to 30000 peso i ma się wejście wszędzie. Ja z racji tego, że bank zablokował mi kartę (podejrzenie skimmingu), i nie miałam jak wybrać pieniędzy, odłożyłam to na następny dzień, i kupiłam go przy wejściu na szlak do Orongo (chociaż tak czy siak rano pojechałam na Tongariki i zapytałam czy mogę wejść bez biletu-Pan uśmiechnął się i powiedział, że oczywiście).


Zwiedzanie.

Pozwolę sobie na słowa jakie usłyszałam od moich gospodarzy :
"Po pierwsze: jeśli nie zobaczysz wschodu słońca na Tongariki, zapomnij że byłaś na Wyspie Wielkanocnej. 
Po drugie: jeśli nie zobaczysz zachodu słońca na Ahu Tahai, zapomnij że bylaś na Wyspie Wielkanocnej



Po trzecie: nie bój się ludzi. Odkrywaj swoim tempem. Nie patrz w przewodnik. Daj się zaskoczyć MOAI. Wyspę Wielkanocną się odkrywa. Niech każdy posąg będzie dla Ciebie niespodzianką. "
Wygodniccy mogą wykupić wycieczkę:  jednodniowa, albo dwu czy trzy dniową. Cena za 3 dni to około 80 000 peso. Ja z racji, że sama błąkałam się po Orongo dostałam zaproszenie na darmowe wzięcie udziału w jednodniowej wycieczce, oprowadzanej przez potomka Rapa Nui (ah te plusy bycia samą w podróży).


Ludzie.

Najcieplejsi, najsympatyczniejsi, najpomocniejsi. Mają serca wielkości MOAI.

Życie kulturalne.
Jak na tak małą wyspę jest w czym wybierac ;) wieczorami sa pokazy tańców Rapa Nui, gdzie indziej dyskoteki, karaoke, imprezy, w niektórych hotelach możecie uświadczyc zalążka kina lub możecie wybrac sie do muzeum. Na rozrywkę nie można narzekac!

Bezpieczeństwo.

Jak mówią lokalni-wszyscy tu się znają, wiec nie ma co się bać ;)


A już w kolejnym wpisie obalę podejrzenia UFO na Wyspie Wielkanocnej ;)

czwartek, 5 maja 2016

Pokonać swoje granice -Droga Śmierci Boliwia

Welcome on the death road.
“Na serio to zrobiłaś? Przecież stanowczo było powiedziane NIE”.
Juz jestem po.
Różni ludzie maja rożne potrzeby zjazdu. Dla jednych to zwykły sport, dla innych pasja, dla innych po prostu zaliczenie zjazdu, a dla innych cos innego. W tej grupie znalazłam sie ja.
Chciałam zobaczyć na ile jestem w stanie zapanować przed wyzwaniem, przed czymś nowym, przed czymś czego nienawidzę, przed czymś czego sie panicznie boję.
“Droga śmierci” to określenie dawnej drogi z La Paz do Coroico. Była budowana przez paragwajskich jeńcow wojennych w latach trzydziestych XX wieku. Brak zabezpieczeń, jeden pas i jazda. Zasada była taka, ze ten kto wyjeżdża pod górkę ma pierwszeństwo. Dlatego kto zjeżdżał a widział nadjeżdżający pojazd, musiał sie cofać do miejsca w ktorym oba sie zmieszczą. Z opowiadań przewodnika wynika, ze najczęstszym powodem wypadkow były nie sprawne auta, zmęczenie kierowców oraz nierozwaga (chociaz tu juz mniej, ponieważ każdemu zależało na tym zeby bezpiecznie zjechać/wyjechać).

W czasach dzisiejszych poszerzono troche drogę i dodano gdzieniegdzie barierki.

No dobrze ale teraz o organizacji zjazdu. 
Nie ma cudów, w La Paz na każdej prawie ulicy jest po kilka agencji oferujących zjazd. Wszystkie maja te same warunki: śniadanie, transport busem do La Cumbre (4700 mnpm), wypożyczenie całego sprzętu (czyli rower, kask, kurtka, spodnie, rękawiczki, ochraniacze), przekąski na jednym z przystanków, obiad, darmowy prysznic, basen lub rzeka, opiekę przewodnika, pamiątkowa koszulkę, DVD ze zdjeciami oraz transport powrotny. 
Cena to od 330 do około 700 boliwianow. Od czego to zalezy? Od rodzaju rowera.




Ja nie mialam pojecia jaki wybrać, wiec dobierali mi go pod względem tego, zebym sie nie zabiła na wstępie jak zahamuję.
Tutaj musze cos powiedzieć z czym spotkałam sie szukając informacji o wyprawie. Natknęłam sie na komentarze typu “nie żałuj sobie na rower bo od tego zalezy twoje bezpieczeństwo”. I tutaj sie nie zgodzę. Jechałam na jednym z tańszych i przeżyłam. ROWERY MUSZA BYC W STU PROCENTACH SPRAWNE! wiec to nie jest tak, ze jak weźmiesz tańszy rower to weźmiesz na siebie większe ryzyko. Na trasie jedzie mechanik, który co przystanek sprawdza wszystkie rowery.

Co do samego zjazdu.. Tam na gorze oczywiście odczuwasz różnice wysokości. Mnie, niedoświadczonej zrobiło sie słabo, gdy juz ubrana spojrzałam się na ulicę i inna grupa zjeżdżała . A wiec na samym poczatku jechali tzw. Doświadczeni w kolorowych kaskach, z prędkością przy której gdybym stała bliżej to na pewno bym sie przewróciła, na wypasionych rowerach dodatkowo podskakując na nich ( PRZE MASTERZY, podziwiam Was chłopaki). Dobra popisowa, ktora jeszcze bardziej usztywniła moje nogi.
Ja mam zjeżdżać z taka prędkością ? 
To moze od razu wsiądę do busa (który cały czas jechał za grupa).
No ale nie. 
Pierwszy odcinek drogi prowadzi przez normalna ulice, z normalnymi autami, ciężarówkami, i innymi pojazdami. 
Przewodnik wydał nam wskazówki co mamy zrobić, jesli auta beda sie mijać, co zrobić, jesli nam sie cos stanie, w jakiej odległości jechac, i tym podobne oraz, dał nam do podpisu papiery, w których oczywiście trzeba podać dane do osoby kontaktowej gdyby cos sie stało. A wiec pierwszy odcinek to ruch prawostronny. “Jestescie gotowi? No to ruszajcie”.
5 głębokich wdechów na odwagę a nie trzy, ponieważ na tej wysokosci jest mniej tlenu w powietrzu. 

I co? Ma sa kra.
Droga wiedzie głownie po drodze asfaltowej z zabezpieczeniami, jedzie sie pomiędzy mgła (a moze chmurami?;) ). Góry, na szczycie śnieg. Cos pięknego! To Ty decydujesz jakim tempem chcesz jechac. Ja na poczatku się nie spieszyłam.

Dojechaliśmy do Unduavi, gdzie znowu musieliśmy wsiąść w busa i podjechać 8 km pod gore. W tym miejscu trzeba zapłacić 25 boliwianow wstępu, No i kolejne wskazówki.
Tym razem bardziej ostre. 
Trzymamy sie lewej strony. 
“Ale przecież z lewej strony sa przepaści!” 
Tak, ale jak bedziesz zjeżdżał z góry, lepiej zebys widział z lewej strony czy cos nadjezdza, bo bedziesz miał wiecej czasu na manewr. Tu obowiązuje ruch lewostronny.
“I najważniejsze . Macie wytężyć wszystkie swoje 7 zmysłów (tak, powiedzieli 7). Macie sie skupić tylko na rowerze, na drodze, na sobie. Jesli sie boisz, nie wsiadaj. Nie bez przyczyny ta droga nazywa sie "Drogą Śmierci”. Jesli od hamowania poczujesz, ze bolą cie ręce, zejdź z niego. Wejdź do busa. Tu nie ma żartów. Bezpieczeństwo przede wszystkim. To nie jest wstyd jesli ktos zrezygnuje.“
Przez myśl mi przemknęło, zeby wsiąść do tego busa, bo nie ma co ryzykować . Ale jak tylko moj przewodnik spytał czy jestem gotowa, odrazu powiedziałam ze tak.
Kilka osob juz w tym momencie zrezygnowało .

Droga jest wyboista, kamienista, ciężka, kręta, dodatkowo leje deszcz, jest mgła, robi sie błoto i jest ślisko. Ale tak czy siak cały czas patrzysz przed siebie. Nagle ukazuje sie droga, którą masz przejechać. Teraz sa juz tylko te pozytywne nerwy.

Dziewczyna przede mna zrobiła fikołka, rower pojechał gdzie indziej ona spadła gdzie indziej. Żyje, jest ok, nic nie złamane ale jest w szoku. Wraca do busa.
Po drodze jedzie karetka. Szybko trzeba sie usunąć z drogi. Ktos mocno poturbowany jest zabierany do szpitala.
Jedziemy dalej.
I tu, o mały włos sama nie znalazłabym się w takiej sytuacji. Winą było moje rozkojarzenie, duża prędkość (puściłam hamulce), No i niedoświadczenie. Niestety.
Wpadłam w zakręt za szybko i zaczęłam hamować tylko jednym hamulcem, dodatkowo zaczęłam hamować na jakichś kamieniach.ale utrzymałam równowagę. Sama sie dziwie jak to możliwe przy takiej prędkości, ale mam nauczkę. Od razu zaraz znalazł sie przewodnik, który ustawił mnie do pionu ze mam hamować dwoma hamulcami.

Oczywiście na kazdym przystanku sprawdzane były rowery.
I tu śmieszna sytuacja. 
Jechał jeden przewodnik (który robił zdjecia), i jechał tez drugi. I jeden z nich tak szybko zjeżdżał, a w momencie zjazdu stał a nie siedział , ze… Odpadło mu siodełko ;) chyba wszystkim wtedy nerwy puściły i zaczęli sie tak śmiac, ze kto zjeżdżał to połknął dość spora porcję błota, ktore rozpryskiwało się wszedzie.
Robiło sie coraz cieplej, roznica wysokosci sie zmniejszała. Kolejny wstęp 25 boliwianow.
Najlepszym przeżyciem był przejazd przez rzekę przy lesie deszczowym. Jesli sie odpowiednio nie rozpędziles No to stanąłes po kolana w rzece ;)
No i wodospad. To było naprawdę piekne.
Ponad 3 tysiące metrow w dol, kilka godzin jazdy i niezapomniane emocje. Zdjecia sa bardzo słabej jakości, ale na sile nie chce wam pokazać jak to wyglada. Cześć tych pięknych widoków zostanie tylko dla mnie. A część możecie sami zobaczyć.

poniedziałek, 2 maja 2016

Zalety podróżowania samej.

Co jest ograniczeniem w spełnianiu marzeń? My sami. Nasz strach, nasze obawy, nasze wątpliwości. 

„Jestem dziewczyną, nie pojadę sama! Tak daleko? a jak coś się stanie? nie ma mowy”.

Pracując w hostelu na krakowskim rynku miałam możliwość poznać dziewczyny, które przełamały stereotypy, że dziewczyna nie powinna podróżować sama.


Ja też zrobiłam ten krok. I to była dla mnie najlepsza lekcja życia.


Laguna Colorada, Bolivia



SAMA? OSZALAŁAŚ?

Przypuszczam, że to są dwa najczęściej zadawane pytania do dziewczyn, które oznajmiają, że jadą w samotną podróż.
NIE ZDAJESZ SOBIE SPRAWY Z NIEBEZPIECZEŃSTWA. 

A to chyba najczęstsze stwierdzenie. 
Zdaję. I ryzykuję, tak samo jak kazdego dnia, kiedy wstaję z łóżka i mogę potknąć sie i uderzyć głowa o jego kant. Bądźmy racjonalni- takie samo ryzyko, jeśli się nie uważa. 

Oczywiście przed podróżą poczytałam o podróżach samotnych dziewczyn, jak się przygotować i tak dalej.. ale to nie moja bajka. Nie przefarbuje moich włosów na ciemno ani ich nie zetnę, nie zamierzam rezygnować z couchsurfingu, i nie zamierzam rezygnować z wyjścia na miasto wieczorem.

Niech każda zadecyduje co dobre dla uspokojenia jej strachu, jeśli oszpecenie się ma im pomóc pokonać go, jest to jak najbardziej w porządku i oczywiście to szanuję. Sama od czasu do czasu robiłam głupie rzeczy, jak saszetka na brzuchu pod bluzką, która przypominała ciążowy brzuch.Ważne, żeby odważyć się samej wsiąść do tego samolotu. Reszta potoczy się sama. 





Stwierdziłam że raz się żyje. Jeśli coś się złego wydarzy to trudno, na moje własne życzenie. 

Jakie są  zalety podróżowania samej?
# niezależność. Idę tam gdzie chcę, robię to na co mam ochotę, nie muszę podporządkowywać swojego planu komuś innemu. Jak źle zaplanuję to mogę mieć pretensje tylko do siebie. Polegam tylko na sobie. 

#poznanie samej siebie. Strach,  swoje obawy, problemy po drodze, sama muszę sobie z tym poradzić. Nie ma rodziny, nie ma przyjaciół, jestem ja i problemy. w pewnym momencie wszystko staje się łatwiejsze, mniej rzeczy dziwi. 

#zawsze ktoś jest obok mimo, że jesteś sama. Dziewczyna, która decyduje się na taka podróż, nigdy nie jest samotna. Zawsze ktoś się koło niej kręci i stara się pomóc. Taka zaleta, każdy lituje się i martwi o dziewczynę która jest sama ;)

#rozwijasz wszystkie 5 +1 zmysłów na 200 %. Dostrzegasz rzeczy i emocje których byś nie zauważyła podróżując z kimś.

#cieszysz się z małych rzeczy. 
Pamiętam kupowanie biletu na metro w Brazylii. Ja nic po portugalsku, oni nic po angielsku. Ale dało się. Ktoś wziął mnie za rękę pokazał automaty, kasy, mapę gdzie chce dojechać i się dało. 
A znacie dziewczyny to uczucie, kiedy macie poparzone plecy od słońca i liczycie że ktoś wam pomoże chociaż założyć ten ciężki plecak? mnie zaczęło cieszyć zakładanie go samej. Mimo że przez łzy bólu ;)

#Pokonujesz granice państw i granice własnych możliwości. 
Nie istnieje takie coś że nie dam rady. Musze dać radę. Nie usiądę na chodniku i nie zacznę płakać ze uciekł mi autobus, czy że nie mam hostelu. Wtedy szybko trzeba działać i szukac wyjść awaryjnych, a jak już bedę na miejscu i dalej mi się będzie chciało płakać to ok, wtedy moge.

#Poznajesz ludzi na swojej drodze, którzy stają się Twoimi przyjaciółmi na długo. Jeśli byłabyś z kimś to prawdopodobnie nie poznałabyś tylu wspaniałych ludzi. Może ich część :)



Oczywiście jestem 100% zdania, że podróżowanie z ukochaną osobą jest najlepsze na świecie, a pary podróżników nigdy się sobą nie znudzą, ALE każdy raz w życiu powinien przeżyć swoją drogę samemu, po swojemu.

Playa Blanca, Cartagena, Kolumbia

sobota, 30 kwietnia 2016

Pierwszy krok.

Jestem jak ziemia po wybuchu wulkanu. Jak pola lawy. Jak ten mały kwiatek, który gdzieś się zasiał i kiedy miał dorosnąć, wybuch wulkanu spowodował, że na samym początku jego ziemia i życie się zatrzęsło, został przykryty popiołem a na samym końcu zalany lawą. 

Podróż jako ucieczka od otaczającego nas świata. A może poznanie problemów innych narodowości i ich podejscia do życia? 
Rzeczy, które były oczywiste, przestają takie być. 
Od bólu się nie ucieknie, z nim trzeba nauczyć się żyć. Chociaż będzie bolało jeszcze bardziej.

W pewnym momencie stajesz na skrzyżowaniu drogi, z której możesz wybrać dwie opcje: poddać sie, albo walczyć dalej. Z czego na tym etapie w którym się znajduję “walczyć dalej” oznacza poświecić jeszcze więcej, z cięższym bagażem i bólem w mostku. 

Witaj w moim świecie. Który zawalił się w jednej chwili. 
Nigdy nie żałowałam tego co robię. 
Ale w pewnym momencie wszystko o czym marzyłam przestało istnieć. 
“kiedy człowiek przestaje marzyć, umiera”.

Mam największą wątpliwość jak do tej pory. 
Ale skoro zostało to zaakceptowane przez osobę której zdanie liczyło się dla mnie najbardziej, to nie mogę tego spieprzyć poddając się. 

I z taką myślą wyruszam na samotną wyprawę do Brazylii.