czwartek, 5 maja 2016

Pokonać swoje granice -Droga Śmierci Boliwia

Welcome on the death road.
“Na serio to zrobiłaś? Przecież stanowczo było powiedziane NIE”.
Juz jestem po.
Różni ludzie maja rożne potrzeby zjazdu. Dla jednych to zwykły sport, dla innych pasja, dla innych po prostu zaliczenie zjazdu, a dla innych cos innego. W tej grupie znalazłam sie ja.
Chciałam zobaczyć na ile jestem w stanie zapanować przed wyzwaniem, przed czymś nowym, przed czymś czego nienawidzę, przed czymś czego sie panicznie boję.
“Droga śmierci” to określenie dawnej drogi z La Paz do Coroico. Była budowana przez paragwajskich jeńcow wojennych w latach trzydziestych XX wieku. Brak zabezpieczeń, jeden pas i jazda. Zasada była taka, ze ten kto wyjeżdża pod górkę ma pierwszeństwo. Dlatego kto zjeżdżał a widział nadjeżdżający pojazd, musiał sie cofać do miejsca w ktorym oba sie zmieszczą. Z opowiadań przewodnika wynika, ze najczęstszym powodem wypadkow były nie sprawne auta, zmęczenie kierowców oraz nierozwaga (chociaz tu juz mniej, ponieważ każdemu zależało na tym zeby bezpiecznie zjechać/wyjechać).

W czasach dzisiejszych poszerzono troche drogę i dodano gdzieniegdzie barierki.

No dobrze ale teraz o organizacji zjazdu. 
Nie ma cudów, w La Paz na każdej prawie ulicy jest po kilka agencji oferujących zjazd. Wszystkie maja te same warunki: śniadanie, transport busem do La Cumbre (4700 mnpm), wypożyczenie całego sprzętu (czyli rower, kask, kurtka, spodnie, rękawiczki, ochraniacze), przekąski na jednym z przystanków, obiad, darmowy prysznic, basen lub rzeka, opiekę przewodnika, pamiątkowa koszulkę, DVD ze zdjeciami oraz transport powrotny. 
Cena to od 330 do około 700 boliwianow. Od czego to zalezy? Od rodzaju rowera.




Ja nie mialam pojecia jaki wybrać, wiec dobierali mi go pod względem tego, zebym sie nie zabiła na wstępie jak zahamuję.
Tutaj musze cos powiedzieć z czym spotkałam sie szukając informacji o wyprawie. Natknęłam sie na komentarze typu “nie żałuj sobie na rower bo od tego zalezy twoje bezpieczeństwo”. I tutaj sie nie zgodzę. Jechałam na jednym z tańszych i przeżyłam. ROWERY MUSZA BYC W STU PROCENTACH SPRAWNE! wiec to nie jest tak, ze jak weźmiesz tańszy rower to weźmiesz na siebie większe ryzyko. Na trasie jedzie mechanik, który co przystanek sprawdza wszystkie rowery.

Co do samego zjazdu.. Tam na gorze oczywiście odczuwasz różnice wysokości. Mnie, niedoświadczonej zrobiło sie słabo, gdy juz ubrana spojrzałam się na ulicę i inna grupa zjeżdżała . A wiec na samym poczatku jechali tzw. Doświadczeni w kolorowych kaskach, z prędkością przy której gdybym stała bliżej to na pewno bym sie przewróciła, na wypasionych rowerach dodatkowo podskakując na nich ( PRZE MASTERZY, podziwiam Was chłopaki). Dobra popisowa, ktora jeszcze bardziej usztywniła moje nogi.
Ja mam zjeżdżać z taka prędkością ? 
To moze od razu wsiądę do busa (który cały czas jechał za grupa).
No ale nie. 
Pierwszy odcinek drogi prowadzi przez normalna ulice, z normalnymi autami, ciężarówkami, i innymi pojazdami. 
Przewodnik wydał nam wskazówki co mamy zrobić, jesli auta beda sie mijać, co zrobić, jesli nam sie cos stanie, w jakiej odległości jechac, i tym podobne oraz, dał nam do podpisu papiery, w których oczywiście trzeba podać dane do osoby kontaktowej gdyby cos sie stało. A wiec pierwszy odcinek to ruch prawostronny. “Jestescie gotowi? No to ruszajcie”.
5 głębokich wdechów na odwagę a nie trzy, ponieważ na tej wysokosci jest mniej tlenu w powietrzu. 

I co? Ma sa kra.
Droga wiedzie głownie po drodze asfaltowej z zabezpieczeniami, jedzie sie pomiędzy mgła (a moze chmurami?;) ). Góry, na szczycie śnieg. Cos pięknego! To Ty decydujesz jakim tempem chcesz jechac. Ja na poczatku się nie spieszyłam.

Dojechaliśmy do Unduavi, gdzie znowu musieliśmy wsiąść w busa i podjechać 8 km pod gore. W tym miejscu trzeba zapłacić 25 boliwianow wstępu, No i kolejne wskazówki.
Tym razem bardziej ostre. 
Trzymamy sie lewej strony. 
“Ale przecież z lewej strony sa przepaści!” 
Tak, ale jak bedziesz zjeżdżał z góry, lepiej zebys widział z lewej strony czy cos nadjezdza, bo bedziesz miał wiecej czasu na manewr. Tu obowiązuje ruch lewostronny.
“I najważniejsze . Macie wytężyć wszystkie swoje 7 zmysłów (tak, powiedzieli 7). Macie sie skupić tylko na rowerze, na drodze, na sobie. Jesli sie boisz, nie wsiadaj. Nie bez przyczyny ta droga nazywa sie "Drogą Śmierci”. Jesli od hamowania poczujesz, ze bolą cie ręce, zejdź z niego. Wejdź do busa. Tu nie ma żartów. Bezpieczeństwo przede wszystkim. To nie jest wstyd jesli ktos zrezygnuje.“
Przez myśl mi przemknęło, zeby wsiąść do tego busa, bo nie ma co ryzykować . Ale jak tylko moj przewodnik spytał czy jestem gotowa, odrazu powiedziałam ze tak.
Kilka osob juz w tym momencie zrezygnowało .

Droga jest wyboista, kamienista, ciężka, kręta, dodatkowo leje deszcz, jest mgła, robi sie błoto i jest ślisko. Ale tak czy siak cały czas patrzysz przed siebie. Nagle ukazuje sie droga, którą masz przejechać. Teraz sa juz tylko te pozytywne nerwy.

Dziewczyna przede mna zrobiła fikołka, rower pojechał gdzie indziej ona spadła gdzie indziej. Żyje, jest ok, nic nie złamane ale jest w szoku. Wraca do busa.
Po drodze jedzie karetka. Szybko trzeba sie usunąć z drogi. Ktos mocno poturbowany jest zabierany do szpitala.
Jedziemy dalej.
I tu, o mały włos sama nie znalazłabym się w takiej sytuacji. Winą było moje rozkojarzenie, duża prędkość (puściłam hamulce), No i niedoświadczenie. Niestety.
Wpadłam w zakręt za szybko i zaczęłam hamować tylko jednym hamulcem, dodatkowo zaczęłam hamować na jakichś kamieniach.ale utrzymałam równowagę. Sama sie dziwie jak to możliwe przy takiej prędkości, ale mam nauczkę. Od razu zaraz znalazł sie przewodnik, który ustawił mnie do pionu ze mam hamować dwoma hamulcami.

Oczywiście na kazdym przystanku sprawdzane były rowery.
I tu śmieszna sytuacja. 
Jechał jeden przewodnik (który robił zdjecia), i jechał tez drugi. I jeden z nich tak szybko zjeżdżał, a w momencie zjazdu stał a nie siedział , ze… Odpadło mu siodełko ;) chyba wszystkim wtedy nerwy puściły i zaczęli sie tak śmiac, ze kto zjeżdżał to połknął dość spora porcję błota, ktore rozpryskiwało się wszedzie.
Robiło sie coraz cieplej, roznica wysokosci sie zmniejszała. Kolejny wstęp 25 boliwianow.
Najlepszym przeżyciem był przejazd przez rzekę przy lesie deszczowym. Jesli sie odpowiednio nie rozpędziles No to stanąłes po kolana w rzece ;)
No i wodospad. To było naprawdę piekne.
Ponad 3 tysiące metrow w dol, kilka godzin jazdy i niezapomniane emocje. Zdjecia sa bardzo słabej jakości, ale na sile nie chce wam pokazać jak to wyglada. Cześć tych pięknych widoków zostanie tylko dla mnie. A część możecie sami zobaczyć.

4 komentarze:

  1. To Kochana podziwiam, bo droga owszem magiczna, ale i niebezpieczna :) Ale cóż kto nie ryzykuje...nie pije szampana...Piękne wyzwanie, zapewne niezapomniane emocje i wrażenia i niezwykłe wspomnienie do którego będziesz wracać. Pozdrawiam serdecznie. Pięknego dnia :) Aneta Grenda

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze, że ja bym się nie zdobyła! Tym bardziej wielki szacunek i jestem pełna podziwu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. Ja bym nie wsiadała. Szacun!

    OdpowiedzUsuń